W piątek 26.07 we Wrocławiu miałem zderzenie z Mercedesem Vito (jakaś firma ochroniarska albo przewożąca kasę) swoim SC33.
Mapka z miejscem dzwona : P :
https://maps.google.pl/maps?q=51.112283 ... gl=pl&z=21
Ruszam ze skrzyżowania i widzę na kolejnych dwóch skrzyżowaniach zielone to myślę: "ogień!", bo sygnalizację już tak każdy rozpracowaną ma, że wie kiedy zdąży, ale zauważam też, że autobus 100metrów dalej nie wyrabia wyjeżdżając z zatoczki i zajeżdża na maksymalnie lewy pas to spokojnie zwalniam i podjeżdżam do niego aż wyrówna tor jazdy. Jak już mu się udało dodaję lekko gazu i tuż za pierwszymi światłami obok przystanku zaczynam go wyprzedzać i z prędkością max 50-60km/h wyjeżdżam zza bussa, a tu moim oczom ukazuje się auto ustawione bokiem do kierunku toru jazdy, bo koleś przed autobusem chciał zdążyć przejechać jezdnię (ściął 3 pasy) i ustawić się do skrętu w lewo i zawracania. Jedyne co zdążyłem zrobić to nacisnąć hamulce z największą siłą by załagodzić uderzenie. Tył motocykla podniosło, uderzyłem już mu w tylną część auta jak prostował a nie w bok. Z tego co pamiętam wyrzuciło mnie do przodu podczas uderzenia, kaskiem walnąłem w auto (ciesze się, że nie żydziłem na nowego X-lite) i dopiero upadłem na ziemie jeszcze się obijając o asfalt i moto. Kumpel jadący z tyłu mówi, że zauważył, że auto zaczęło jeszcze hamować podczas prostowania, może jakby dodał gazu to przeleciałbym na tym przednim kole obok niego (licznik zatrzymał się na 30km/h). O manewrze nie myślałem (bo nawet nie było czasu), bo zaliczając szlifa wpadłbym jeszcze pod jadący obok autobus... Mimo temperatur jakie mamy miałem na sobie pełny ekwipunek co mnie w zasadzie uratowało przed większymi kontuzjami. Siedziałem tak na jezdni i patrzyłem na otaczające mnie plastiki aż się po minucie o własnych siłach podniosłem.
Jak zacząłem ogarniać sytuację okazało się, że na przystanku z którego wyjeżdżał autobus stał bus policyjny (dlatego ten tak zajechał 2 pasy), bo koleś autem jakiegoś dzwona miał i już byli na miejscu. Fart w niefarcie, na przystanku tramwajowym mężczyzna miał padaczkę i po niecałych kilku minutach już mnie sanitariusz oglądał. Zawieziono mnie do szpitala a kumpel ogarnął transport moto pod mój dom. Ja żyję i z tego ciesze się najbardziej, chodzę i mam wszędzie czucie, a to że boli głowa, szyja i kręgosłup to nie ma co się dziwić. Stan motocykla masakra: przodu brak, niby mała prędkość, ale wbiłem się fest. Zegary, lampy, czacha, stelaże, błotnik, szybka- wszystko popękane i w kawałkach, a nawet boczne popuszczały plastiki od uderzenia, ofc przetarcia na lewym boku, dekiel itd. nie wiem jedynie czy lagi proste, bo się nie znam. Ciekawi mnie czy dowalą mi szkodę całkowitą, choć wolałbym nie, bo moto kozak jest : P
Po wyjściu ze szpitala (leżałem może z 5h) zadzwoniłem od razu na komendę i rozmawiałem z tym funkcjonariuszem to powiedział, że w sobotę rano ma spotkanie z właścicielem auta i jeśli nie przyjmie on mandatu to oni sami wprowadzają to na drogę sądową, bo ewidentnie wina kierowcy auta i żebym w poniedziałek zadzwonił co i jak. O tyle dobrze, ale coś czuję długo będzie się to ciągnąć...wczoraj dzwonię jak mi polecono to kazali mi przyjechać, bo ten co zdarzenie spisywał i sprawę rozpoczął poszedł na urlop do 16 sierpnia i nie mogli mi nawet na miejscu jak już byłem znaleźć teczki czy czegokolwiek. Jedynie dowiedziałem się jaki mam numer sprawy z wpisu w rejestrze. Nawet nie wiem jak kierowca wygląda, nic. Wypisałem wniosek i teraz tydzień czekania na notkę policyjną, bo pan mi powiedział, że żadnych danych osobowych i ubezpieczyciela mi nie może udzielić mimo tego, że jestem uczestnikiem zdarzenia, spoko.