Po pierwsze witam wszystkich i przepraszam, że od razu z problemem zaczynam, ale sezon ucieka szybko a ciepłych weekendów tyle, co kot napłakał.
Zatem od początku.
Dzień 1:
Latałem sobie fajerem i w trasie coś strzeliło po kominie zdecydowanie głośniej, niż normalnie schodząc z obrotów. Trasa łącznie może z 50km. Sytuacja powtórzyła się dwukrotnie zbiegiem okoliczności pewnie) przy schodzeniu z obrotów, więc średnio się przejąłem... Skończyłem latać, odstawiłem motocykl i do domu.
Dzień 2:
Wstaję rano, odpalam silnik, bzyczy pięknie... Zagrzał się więc sprzęgło, jedynka i przez miasto na uczelnię. Prace dostarczone, to kierunek stacja nalać zupy, sprawdzić ciśnienie etc. Zbiornik pełny, ciśnienie w normie, więc dzida do domu przygotować się na dalsze latanie... Dojeżdżam do świateł i JEB po wydechu a piec zdechł. No CENZURA! Starter, rozrusznik ochoczo kręci, silnik zagadał bez wysiłku. WTF!? Kilnanaście metrów dalej zwalniam do krzyżówki i znowu JEB w komin i zdechł. CENZURA wzrasta, no ale chwała, że do domu 300m. Starter, silnik bez trudu budzi się do życia. No nic, trzeba się doturlać. Trochę gazu, ruszamy spokojnie do przodu i nagle piec zaczyna się dusić i zdycha. Na piechotkę odstawić moto do domu i szybko organizować dzień bez motocykla
Dzień 3.
Ssanie, starter, rozrusznik budzi silnik do życia jak gdyby nigdy nic. Połowa sukcesu myślę.... Chodzi tak sobie i chodzi bez żadnych oznak niepokoju. 35 stopni, zrzucam ssanie i zaczynam się ubierać. 45 stopni i powoli w drogę. 1, 2 "L"ider trenuje parkowanie zastawiając całą jezdnię. No nic, poczekamy aż się upora z tym karkołomnym wyczynem i w drogę - i tak czekamy przynajmniej na 75 stopni z palnikiem. Uporała się, to jedziemy. 1, delikatny dojazd do skrzyżowania a moto dławi się i zdycha. Starter - brak rekcji rozrusznika WTF!? Głośna KUREVA za szybą kasku i jakby hokus pokus - piec gada jak gdyby nigdy nic. Temperatura jest, zawracać nie ma sensu. Kierunek, 1 i dzida... Radość kończy się przed osiągnięciem setki, bo oczywiście JEB z wydechu i zdechły silnik wytrąca prędkość. Rozrusznik znowu przez chwilę nie czai bazy, ale w końcu załapuje. Kierunek w prawo i po chodniku na parking. Zatrzymuję się a moto gada jak gdyby nigdy nic. Bez obciążenia wkręca cię nie mniej ochoczo, niż z zapiętymi biegami. Ale znowu JEB i zdechł! Może podciśnienie!? Otwieram bak, klucz do stacyjki i odpalam. Oczywiście elegancko (chimeryczna sucz - myślę). Jedyneczka, trochę gazu i motocykl pięknie toczy się do przodu... Kilkaset metrów chodnikiem i myślę, że już znalazłem część problemu ale... JEB i pchanie przez ostatnie 10m. Ostatni raz na starter i co!? Zero reakcji ze strony rozrusznika.
W skrócie:
- strzela z wydechu
- gaśnie czy to w czasie jazdy, czy na postoju, czy bez
- rozrusznik przestał całkowicie reagować na starter
- rozrusznik kręci po zmostkowaniu przekaźnika, ale silnik nie odpala (świece?)
- bezpieczniki ostro zaśniedziałe (ale całe) po wyczyszczeniu - bez zmian
- akumulator podmieniony z innego moto - bez zmian
- kosa zmostkowana na kostce - bez zmian
- klemy czyste
- kombinacje przy regulatorze napięcia (brak kostki) po poprzedniku, ale jedyny zaśniedziały pin wyczyściłem - bez zmian
- na postoju przed zgaśnięciem obroty na zegarach spadały do 500 i szybko wstawały.
Nie miałem jeszcze możliwości sprawdzenia świec ani jakichkolwiek pomiarów multimetrem.
Prawdopodobnie zbiegiem okoliczności jest więcej, niż jedna usterka, ale może istnieje jakaś zależność o której nie wiem a starałem się opisać wszystko co istotnego zarejestrowałem.